Przejdź do treści

Pierwszy przystanek Festiwalu Dostępności już za nami, czas więc na podsumowania i wnioski. Moje jednak wyjdą nieco poza ramy samego wydarzenia, ponieważ chciałabym podzielić się moją subiektywną perspektywą na wystąpienia publiczne jako osoba niewidoma.

Jak często zdarza się na tym blogu, moja perspektywa może znacząco różnić się od doświadczeń innych osób niewidomych. I nie bez powodów. Mam pewne życiowe doświadczenia, które niekoniecznie musiały być ich udziałem.

Czy mam sposób na tremę?

Mitem powszechnie znanym i często przytaczanym jest, że patent na tremę istnieje. Doświadczenie wskazuje jednak, że zdecydowanie nie. Można jedynie oswoić się z wystąpieniami publicznymi. Przyznaje jednak otwarcie, że w przeciwieństwie do wielu osób, nie przeszkadzają mi przemówienia, prelekcje czy inne formy aktywności na forum publicum. „Lubię” to zdecydowanie zbyt mocne słowo, ale należę do grona tych osób, dla których stres związany z publicznym przemawianiem lub prezentowaniem jakichś treści jest sprzymierzeńcem, a nie wrogiem.

Czy mam patent na stres?

Oczywiście że nie. Nauczyłam się po prostu siebie w sytuacjach tremy. Znam swoje potrzeby, rozumiem też dobrze reakcje innych osób występujących przede mną lub po mnie. A co najczęściej robię, żeby zachować równowagę przed wystąpieniem?

  • Nauczyłam się polegania na własnej głowie. Mam plan wystąpienia wewnątrz, nie muszę więc liczyć na przykład na prezentację, która może nie odpalić, zawiesić się lub mogę po prostu o niej zapomnieć.
  • Nie daję się wkręcić w przedwystąpieniowe emocje. To wbrew pozorom znacznie ważniejsze niż się powszechnie wydaje. Zapewniam, że 5 minut przed wystąpieniem, w napięciu i stresie, nawet literówki z prezentacji czasami nie daje się usunąć. Co więcej, można w ramach gratisu kompletnie w niej coś rozwalić lub zrobić ze trzy inne literówki, bo trzęsą się ręce.
  • Jak już się stoi na scenie z pustką w głowie, ale taką absolutną i bezwarunkową, to zawsze można ją odczarować. To najzupełniej ludzka rzecz się stresować. Podczas Festiwalu nie zdarzyła mi się taka sytuacja, ale wielokrotnie wcześniej i owszem.
  • Nie ma czegoś takiego, jak idealne przygotowanie. A jak już uda się wam ten stan osiągnąć, to i tak zadziała II Prawo Murphy’ego, więc coś innego, niezależnego od was się i tak rozjedzie. Więc o ile doceniam solidne przygotowania, warto dać sobie i bliźnim przestrzeń na błędy i zwyczajne bycie człowiekiem. I tak, perfekcjonizm to choroba duszy.

Tematy przyziemne i organizacyjne

No dobrze, ale samo wystąpienie to przecież nie wszystko, prawda? Trzeba się przygotować psychicznie, merytorycznie, wizerunkowo i logistycznie. Jak to u mnie działa?

  • Ciuchy zazwyczaj kupuję ze sporym wyprzedzeniem, najczęściej w kilku wariantach pogodowych. Często pomaga mi wówczas moja siostra, z którą przy okazji wymieniamy się rodzinnymi newsami, plotkujemy i ogólnie się wygłupiamy. Na miejscu zaś, tuż przed wystąpieniem, dobra dusza z zespołu Kinaole wesprze radą i spostrzeżeniem, czy nic się nie wygniotło lub nie upaćkało. Możecie mi wierzyć, że każdy w Kinaole dobrze wie, że za podobne komentarze się nie obrażę, a raczej serdecznie podziękuję.
  • Prezentacji też nie przygotowuję sama. W przypadku Festiwalu przemawiałyśmy razem z Agatą Tumidajewicz, więc mogłam zaufać jej ocenie estetycznej w kontekście graficznej zawartości. Obie też pracowałyśmy nad całością merytorycznie. To było oczywiście super ułatwienie. W przypadku innych wystąpień lub szkoleń też zazwyczaj mam w zespole Kinaole ogromne wsparcie. Wartość merytoryczną na slajdy oczywiście sama wrzucę, ale jestem wdzięczna Piotrowi, Gosi, Radkowi, Agacie, Julii i Andrzejowi, że mają oko do piękna, bo mnie samej, nawet gdy jeszcze widziałam, umykały często jego niuanse.
  • Dotarcie na miejsce wydarzenia też często wymaga wsparcia innych osób. Oczywiście w Krakowie mogłam liczyć na Agatę, Mateusza i Gosię. Jednak w przypadku innych eventów kluczowe dla mnie jest dogranie wszelkich szczegółów, w tym między innymi zabranie ze sobą przewodnika lub umówienie się z przedstawicielem organizatorów, że mnie z konkretnego punktu odbierze.
  • Często też trudnym momentem jest samo wejście na scenę lub wymiksowanie się z niej po zakończeniu prezentacji. Na Festiwalu nie było typowej sceny, podestu lub niczego podobnego, więc pojawienie się przed publicznością było łatwe i przyjemne. A wsparcie Gosi i Agaty wręcz bezcenne. W innych przypadkach, gdy trzeba wdrapać się po kilku stromych schodkach umieszczonych gdzieś z boku sceny, pojawienie się na niej bywa prawdziwym koszmarem. I zawsze się wtedy zastanawiam, jakim cudem dziewczyny w szpilkach to w ogóle robią, żeby zwyczajnie nie spaść.

A jak działa u mnie poeventowy networking?

Nie ma na to dobrej odpowiedzi. W Krakowie zadziałał super, ponieważ publiczność była świadoma i empatyczna. Jednak często podczas konferencji lub innych eventów bywam osamotniona. Albo, mówiąc wprost, networking zwyczajnie mnie omija. Nie mam raczej śmiałości poruszania się w nieznanej przestrzeni i podchodzenia do grupek rozmawiających. Zwłaszcza że duża przestrzeń kuluarowa sama w sobie jest przytłaczająca. Jeśli więc chcesz pogadać, podejdź. Zapraszam. Obiecuję, że nie gryzę. 🙂

Mam nadzieję, że przedstawienie mojej perspektywy ośmieli do występowania publicznie tych z was, którzy do tej pory się tego bali. A do networkingu zachęci tych, którzy boją się podejść do innych. To wcale nie takie straszne, choć nadal zdarza się odczuwać strach. Ale czyż to nie fakt, że strach ma tylko wielkie oczy, ale tak naprawdę jest bardzo malutki? Dzięki empatii i zrozumieniu całej ekipie Kinaole właśnie tak go postrzegam. Dziękuję, że jesteście!